Sen z 4.07.
Wycinam z gazet elementy do kolaży, dusząc się. Psikam xylogelem do nosa, psikam i psikam raz za razem - i nic, dalej się duszę, xylogel w ogóle nie działa. Budzę się - okazuje się, że duszę się naprawdę. Nie rozumiem mózgu. To nie mógł mnie obudzić od razu, żebym mogła naprawdę użyć xylogelu, tylko nęka mnie snem o tym, że się duszę? Po co?!
Sen z 11.07.
L-wo. Wracam skądś do domu rodziców ścieżką od strony śmietnika. Wszędzie pełno śniegu (pewnie dlatego, że wczoraj była śnieżyca i gradobicie - w Warszawie, w środku lipca!). W śniegu znajduję masę wyrzuconych przez kogoś odlewów z masy lekkiej, wszystkie są całe, pełnowartościowe, zbieram je więc, ale jest ich tyle, że nie mieszczą mi się w rękach!
Jeszcze jeden sen z tej nocy. Jestem gdzieś - Finlandia? Islandia? Gdzieś, gdzie jest zimno i śnieżnie. Przez cały sen towarzyszy mi poczucie zagrożenia życia. Jestem z jakimiś ludźmi, w sumie ze 3 osoby, ukrywamy się na jakimś ogrodzonym wysypisku złomu czy coś w tym stylu. Wiemy, że jak nas tam ktoś znajdzie, to nas zabije. Dookoła złomu piękne widoki. Ośnieżony las iglasty.
Sen z 12.07.
Jak zwykle w moich snach - znowu całą noc towarzyszyło mi zagrożenie życia. Mimo to - też jak zwykle - sen był niesamowity, choć pewnie ciężko będzie mi to oddać na piśmie: nie śniłam słów, tylko obrazy. Byłam z kimś, ale nie wiem z kim, nie widziałam tego kogoś, nie wiem, jak wyglądał ani jak miał na imię, ale był ktoś po mojej stronie, kto mi pomagał. Były też 2 wilki i 2 owczarki niemieckie. Wilki były niesamowicie inteligentne i rozumiały każde słowo; były jak nasi partnerzy. Psy były zwykłymi psami, nie były tak mądre jak Sara i nigdy nie mieliśmy pewności, czy wykonają polecenie, a niewykonanie jakiegokolwiek mogło się skończyć ich albo naszą śmiercią. Bardzo nam zależało i na wilkach, i na psach, co i rusz któreś z nas sprawdzało, czy odpowiednio się ukrywają, czy wystawiają się na śmierć.
Wędrowaliśmy dokądś przez zrujnowane miasto, które natura już zaczęła sobie odbierać. Nie znałam tego miasta. Każdy inny człowiek był dla nas śmiertelnym zagrożeniem, a musieliśmy chronić nie tylko siebie, ale i wilki, i psy.
Sen z 13.07.
Idę z kimś, a na naszej drodze widać gigantyczną pajęczynę z gigantycznym pająkiem. Nie ma mowy, żebym tamtędy przeszła, ale nie da się obejść. Ludzie, którzy są ze mną, przechodzą przez nią, rwąc ją i niby mogłabym przejść po nich, ale to nie jest taka pajęczynka, jakie się widuje w lasach pomiędzy drzewami. Jest niby naderwana, ale wyrwa nie jest aż tak duża, żebym mogła przejść, nie dotknąwszy jej. Próbuję przejść bokiem, ale pajęczyna sięga i tam, i jest na niej pająk. Pamiętam ten koszmarny strach, i znowu poczucie zagrożenia - znacznie większe niż strach o własne życie. Pamiętam pajęczynę na mnie, na mojej twarzy, i zbliżającego się pająka. Obudziłam się na szczęście.
Sen z 14.07.
Wsiadam do dziwnego autobusu, w którym siedzenia są ustawione w koło, jak wokół stołu. Siedzenia nie mają podłokietników. Ludzi jest dużo, jeśli wejdę później, to nie będę w stanie jechać, bo nie będę w stanie stać. Ale nie jestem też w stanie sięgnąć do portfela i wyłuskać pieniędzy na bilet. Kierowca nie patrzy, jak ludzie po prostu wkładają bilon do puszki, więc postanawiam, że teraz wejdę, a zapłacę, wysiadając (nie, jak w realu nie przyszło mi do głowy, żeby oszukać, jak nikt nie patrzy). Zajmuję miejsce z tyłu autobusu, jedno z ostatnich.
W kolejnym śnie jestem pod opieką Klaudii i Piotra. Jesteśmy w jakimś dziwnym miejscu, to nie szkoła, ale są dzwonki zwołujące do sal, nie wiem, w jakim celu. Na przerwie idziemy do innego pomieszczenia, a tam stoi materiałowy domek na rusztowaniu - taki, jaki miałam w dzieciństwie, ale znacznie większy, swobodnie się tam mieszczą dorośli. W domku i wokół niego jest wiele maskotek, powtykane za rusztowanie pod dachem - te mniejsze - i porozrzucane na podłodze - te większe. Na większych można siadać jak na poduszkach. Cały czas mam poczucie, że już po przerwie, że powinniśmy wracać, że poniesiemy jakieś bliżej nieokreślone konsekwencje za spóźnienie, ale maskotki są tak fajne, że zostajemy i cieszymy się nimi jak dzieci. Znajduję oczywiście maskotkę zebry, jest płaska jak krokodyl, ktoś przyszył jej nogi na płasko, jakby ją coś rozpłaszczyło od góry, ale dla mnie jest najpiękniejsza i chcę ją zabrać. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz