poniedziałek, 1 czerwca 2020

Sny na obrazach

Dziś kilka obrazów; ich autorka to Marta Wasilewska-Frągnowska. Jej blog możecie znaleźć [tutaj].

Obrazy Marty skojarzyły mi się z moim wczorajszym snem...

"Dziś śniło mi się, że znowu chodziłam do liceum w Dębem. Przedostatni autobus odjechał, ostatni mnie zabrał. Mnie i Iwonę, koleżankę z klasy, która mieszkała po drodze do krzyżówek. Jadąc, słuchałam, jak Iwona opowiada, że na drodze do krzyżówek jest Świątynia Światłości, ale ujawnia się tylko nielicznym, że ona już ją odkryła i że zaczęła zgłębiać poziomy światłości. Tak się cieszyła, że świątynia ją wpuściła, ale jakoś nie mogła przejść do kolejnych poziomów, ciągle była na początku.

Autobus zatrzymał się przy dróżce koło domu Iwony. Musiałam wysiąść, żeby ją wypuścić, ale kiedy wysiadła, autobus odjechał, nie czekając, aż z powrotem wsiądę. Iwona zaraz znikła, a ja postanowiłam iść do krzyżówek.

Ruszyłam i tuż za zakrętem zobaczyłam TO. Świątynię. To nie był budynek! To jakby ktoś zmienił drogę do krzyżówek w przepiękną, baśniową dżunglę. Aż mnie zatknęło z zachwytu. Pierwsza moja myśl była taka, że tyle lat tu jeżdżę do szkoły i spaceruję po tych okolicach, a nigdy tego nie widziałam! Zaraz mi się przypomniały słowa Iwony, że świątynia ujawnia się tylko niektórym.

Weszłam na ścieżkę, a właściwie moja droga zamieniła się w ścieżkę świątyni. Kiedy się obejrzałam za siebie, droga do krzyżówek nikła jakby za mgłą - ludzie z zewnątrz nie widzieli świątyni, ja przestawałam widzieć drogę i zewnętrze.

Zaczęłam iść, rozglądając się. Byłam zachwycona roślinnością i ptakami, nigdy takich nie widziałam. Było w tym też coś strasznego, poza zachwytem czułam też strach. Iwonie co prawda nic się nie stało, ale ona była na samym początku tej drogi, tymczasem ja szłam dalej i nikt mi nie zabraniał! A im dalej wchodziłam w tę dżunglę, tym straszniej było. Dość szybko doszłam do czegoś, o czym wiedziałam, że jest źródłem. Najwyższą światłością, źródłem wszelkiej wiedzy i mądrości. To coś, jakiś kamienny kształt otoczony autentyczną światłością, było podwieszone nad przepaścią, której dna nie było widać. Do środka prowadziła tylko jedna ścieżka - wąziutka, może ok. 1m, drewniany wiszący mostek, bez poręczy. I nim miałam przejść nad tą przepaścią?

To był ostatni krąg i bardzo mnie kusiła ta cała wiedza. Ale też poczułam chęć bycia lepszą od innych, którym świątynia nie pozwoliła tu dotrzeć. Czułam się, jakby mnie świątynia poddawała testowi: dała mi już wszystko, poza ostatnim kręgiem, którego nie dostał nikt. Czy się skuszę, żeby mieć więcej niż wszyscy? Mnie bardziej interesowała ta wiedza, niż to, że nikt inny jej nie posiadł. Sama wiedza zawsze była dla mnie ważniejsza niż jakaś głupia rywalizacja, ale po co mi ta wiedza, skoro umrę, bo nie przejdę przecież po tym mostku żywa? A już i tak posiadłam całą wiedzę wszystkich kręgów, poza ostatnim. I właściwie dlaczego świątynia mi na to pozwoliła? Czym się różniłam od Iwony, koleżanki z klasy, i innych ludzi?

Stałam tam i rozmyślałam. Im bardziej chciałam wejść na ten mostek, tym większy był strach. Im bardziej się przed tym wzbraniałam, tym strach był mniejszy. Nikogo tam nie było, poza ptakami i świątynią - świątynia była żywa, ona była samym życiem. Czułam, że boję się nie tylko spadnięcia w przepaść, ale tego, co by mnie spotkało, gdybym przeszła bezpiecznie. Bałam się tej ostatecznej światłości, którą miałam na wyciągnięcie ręki.

Nie podejmę się interpretacji tego snu, zresztą nie wierzę, że mózg mi próbuje coś przekazać. :) Ale czytając o snach innych ludzi, zawsze się dziwię, że moje są jak filmy, mają logiczną fabułę. :) Ale przypomniało mi się, że wczoraj myślałam o tym, że po co zdobywamy wiedzę, po co się uczymy, skoro potem zabieramy to do grobu, nie możemy tego nikomu przekazać. Myślałam w tym kontekście o tacie, który miał ogromną wiedzę, i po co mu to było? Wszystko przepadło. I tak samo wszystko przepadnie, kiedy ja umrę".











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz